Ze względu na końcówkę sezonu wyczynowego postanowiliśmy wraz z Kwiatkiem przy okazji wolnych dni wylecieć na „nieznane wody” Norwegii i tam spróbować swoich sił w wędkarstwie. Wylot zaplanowaliśmy w okresie od 9 do 12 listopada 2018 roku. Wcześniej koledzy mieszkający w Norwegii w Bergen załatwili nam lokal, sprzęt oraz „sprawdzone miejscówki”. Po przylocie do Norwegii (lot z Gdańska około 2 godziny) kumpel odebrał nas z lotniska była godzina około 23:00. Szybki przejazd na kwaterę, szybki norweski browar (oczywiście wcześniej kupiony bo wieczorem nie da się kupić nic takiego w Norwegii), odpoczynek…i ok. 2 w nocy zameldowaliśmy się na miejscówce w pobliżu miejscowości Nordbygda. Sprzęt mocny spining, guma koniecznie biała z czerwonymi wstawkami, plecionka 0,20, obciążenia od 30-50 g…i pod nami od 50 do 150 metrów głębokości. Pierwsze rzuty i pierwsze ryby (nie jak w Polsce), charakterystyczne sandaczowe „pstryknięcia” i pierwsze Lyry meldowały się na haku (Lyr – po naszemu Rdzawiec). Generalnie ze względu na awarie sprzętu pływającego nasza norweska przygoda ograniczyła się do obławiania licznych marin skąd bez problemu można było wędkować zarówno metodą gruntową, spławikową jak i spiningiem. Na grunt i spławik jako przynęta niezawodna mrożona makrela i jej charakterystyczny zapach, który wabi tamtejsze ryby lub wszechobecna krewetka. Pierwszy dzień zakończyliśmy około godziny 7:00 i złowiliśmy jeszcze kilkanaście rdzawców i czarniaków w przedziale od 2 do 4 kg. Następnego dnia po odpoczynku troszkę zwiedzania Bergen i te sławne kolorowe domki, Indre Arna, pływający most gdzie głębokość pod nim sięga 500 metrów- wszędzie góry, woda i powojenne umocnienia z zachowanymi działami przeciwlotniczymi i do zatapiania okrętów, widoki przepiękne… ale wieczorem kolejna miejscówka na północnym krańcu wyspy Osteroy i kolejne ryby…sprzęt identyczny, głębokość dochodząca do 250 metrów. Drugiego dnia ze względu na zmianę pogody efekty nie były zadowalające bo tylko dwie sztuki udało się złowić tym razem były to czarniaki. Wieczorne spotkania z kolegami mieszkającymi w Norwegii i opowieści o odwiedzanych miejscówkach i złowionych rybach przyprawiają o nieodpartą chęć zostania tam i oddawania się swojej pasji wędkarskiej ze względu na obfitość łowisk…(marzenia polskiego wędkarza!!!!!). Nadszedł ostatni dzień przygody. Ze względu na to postanowiliśmy udać się na ryby już przed północą. Miejsce fiord w okolicy miejscowości Vikanes i niezliczone mariny udostępnione do wędkowania. Głębokość ponownie 50-150 metrów. Już od pierwszego wrzucenia meldowały się rdzawce, czarniaki i dorsze o wadze około 5 kg. Norweskie dorsze „te polskie bolki” jedzą na lunch…Ryby brały tak, że nie było co z nimi robić…poświęciliśmy kolegę, który na bieżąco filetował zdobycze, żeby pomieściły się w skrzyniach. Ryby wielkości 100 cm i 5 – 7 kg wagi meldowały się co chwilę na hakach. Najlepsza metoda…zdecydowanie spining, z opadu do głębokości około 70-80 metrów i powolne ściąganie, kilka pstryknięć i kolejny rdzawiec…ot frajda!!!!!! Kończąc przygoda i frajda nie do opisania, obfitość łowisk przyprawia o dreszcz, wszechobecne rzeki i jeziora czyste jak kryształ gdzie zauważalne są wyskakujące pstrągi czy łososie oddają w całości norweskie podejście do wędkowania.
Ps. w kwietniu lub w maju szykuje się już kolejny wyjazd……
ROZI